sobota, 22 listopada 2014

16. "Spieprzyłem, prawda?"



 notka na dole






Luke wpatrywał się tępo w miejsce, gdzie zniknęła Madison. Nie był w stanie tego wszystkiego zrozumieć. Tak bardzo chciał, aby wszystkie jej słowa były po prostu głupim żartem. Ale w życiu nie zawsze otrzymujemy to, czego chcemy, prawda? Usiadł znów na twardych deskach i wpatrywał się w swoje palce. Z każdą chwilą coraz bardziej żałował swojej reakcji. To wszystko nie tak miało wyglądać. To wszystko, miało być inaczej…

Blondyn sam nie wiedział, ile siedział w takiej pozycji. W pewnym momencie, w jego umyśle pojawiła się myśl, że nie może tego wszystkiego tak zostawić. To nie będzie koniec. 

Podniósł się szybko na równe nogi i biegiem ruszył w kierunku polany. Po kilku krótkich minutach znalazł się pośród namiotów. Podbiegł do tego, który zamieszkiwany był przez niego i Mads. Wszedł do środka, będąc przekonanym, że właśnie tam znajduje się blondynka. 

Jak wielkie było jego zaskoczenie, gdy nie znalazł tam ani jej, ani rzeczy do niej należących. Wszystkie nadzieje, które jeszcze przed chwilą go wypełniały, uleciały w czasie jednej sekundy. Nie było jej. Zrezygnowany wyszedł ze środka, rozglądając się dookoła. Zobaczył Alex siedzącą na jednym z kamieni, znajdujących się w miejscu gdzie ostatnio palone było ognisko. 

Podszedł do niej i usiadł obok. 

-Spieprzyłem, prawda? – zapytał chowając twarz w dłonie. 

-Po całości. – odpowiedziała cicho Alex. 
 
-Wyjechała? 

-Chris po nią przyjechał. 

Pomiędzy nastolatkami zapanowała głucha cisza. Nie wiedzieli, co powiedzieć. Luke żałował wszystkich swoich dzisiejszych słów skierowanych do Madison. Wiedział, że gdyby tylko mógł cofnąć czas, nigdy by tak nie powiedział. Jednak emocje, które zawładnęły w tamtym momencie jego ciałem… 

Nie potrafił inaczej. 

A Alex?

Alex widziała cierpienie swojej przyjaciółki jak odjeżdżała. Wyraz jej twarzy wystarczył, aby przez resztę dnia się o nią martwić. Na dodatek, czuła, że jej stan zdrowia pogarsza się. A to zdecydowanie nie wróżyło nic dobrego. 

-Dlaczego mi nie powiedziała? Dlaczego nikt mnie o tym nie uświadomił? – zadał głuche pytania, prawdę mówiąc, nie oczekując odpowiedzi. 

Jednak otrzymał ją. 

Alex popatrzyła swoimi zielonymi oczami na zmęczoną twarz Luke’a. 

-Naprawdę jesteś taki ślepy? Nie powiedziała ci, bo nie chciała cię skrzywdzić. Przeprowadziła się tutaj, żeby móc w spokoju odejść. Wolała teraz pożegnać swoich znajomych w Nowym Jorku, niż na pogrzebie. Przyjeżdżając tutaj, jedyne, czego pragnę to odejść w spokoju. Ale oczywiście musiałeś pojawić się ty… - westchnęła. 

-Nie planowała wchodzić w żadne bliższe znajomości. Nie miała w planach zakochania się w tobie… - dokończyła cicho, wpatrując się w dal, aby uniknąć przenikliwego wzroku blondyna.

-Ale… Ona… Mnie? – wyjąkał nieskładnie, zaskoczony ostatnim zdaniem wypowiedzianym przez brunetkę. 

-Naprawdę jesteś taki ślepy?! – podniosła głos. –Boże święty. Dlaczego wszyscy dookoła widzą to, że się kochacie, tylko nie wy sami? Co jest nie tak z tym światem. 

Luke nic więcej nie powiedział. 

Jednak słowa, które Alex skierowała w jego stronę, zdecydowanie dały mu do myślenia. Chłopak poderwał się ze swojego miejsca i spojrzał na zdezorientowaną dziewczynę. 

-Zbieraj się. Musimy wracać. - po tych słowach pobiegł do rozłożonych namiotów, budząc pozostałych obozowiczów. 

Dwie godziny później, wszystko było spakowane i posprzątane, a nastolatkowie siedzieli w samochodzie, czekając aż Michael w końcu ruszy. 



~*~



Luke całą drogę, w milczeniu wpatrywał się w zmieniający krajobraz za oknem. Nie mógł zrozumieć, jak mógł być tak głupi i nie przyznać się do swoich własnych uczuć. Przecież to wiadome, że ją kochał. Te wszystkie czułe gesty względem niej, chorobliwa zazdrość na imprezie… W końcu znalazł powód tego wszystkiego. 

Podróż strasznie mu się dłużyła, a głośne rozmowy i śmiech przyjaciół mu w niczym nie pomagały. Zastanawiał się, jak można śmiać się, podczas gdy ich przyjaciółka umiera? Jednak pozostali nadal żyli w niewiedzy. Nie mieli o niczym pojęcia. 

W końcu w połowie drogi, puste miejsce obok blondyna zostało zajęte przez Calum’a, który od dłuższego czasu przyglądał się przyjacielowi. 

-Dowiedziałeś się? – bardziej stwierdził niż zapytał. 

Hemmings słysząc to, popatrzył na niego szeroko otwartymi oczyma. Wiedział… Nic mu nie powiedział…

-Wiedziałeś o tym?! Dlaczego mi do jasnej cholery nie powiedziałeś? – uniósł się. 

-Uspokój się Hemmings. – warkną brunet. - Obiecałem, że nie powiem. Pozostali nadal nie wiedzą, więc dobrze by było, gdybyś w końcu zamknął swoją głupią mordę. 

-Ale… - blondyn chciał coś dodać, jednak Cal mu przerwał.

-Jesteś kompletnym debilem. Jak mogłeś tak zareagować?! Myślisz, że brakuje jej problemów? Powinieneś okazać jej wsparcie, a nie jej nawrzucać! Czasami naprawdę zastanawiam się, czy posiadasz coś takiego jak mózg. 

Luke nic już nie powiedział. W milczeniu wpatrywał się w swoje palce, które w tamtym momencie wydawały mu się najbardziej interesująca rzeczą na świecie. 




Reszta drogi minęła w całkowitym milczeniu. Samochód zatrzymał się na podjeździe pod domem blondyna. Chłopak wysiadł i pożegnał się z przyjaciółmi. Zabrał swój bagaż i krętym chodnikiem skierował się do drzwi wejściowych. 

Szarpną za klamkę, uchylając białe drewno i wchodząc do środka. Rzucił torbę w korytarzu i zdjął buty. Nie miał siły. Szczerze… Chyba dopiero teraz dotarły do niego wydarzenia i słowa z dzisiejszego poranka. 

-Jest tu ktoś?! – krzyknął, kierując się w głąb domu. 

-W kuchni! – usłyszał łagodny głos swojej mamy.


W pomieszczeni zastał starszą blondynkę stojącą przy kuchni i mieszającą coś w garnku. Kobieta odwróciła się w stronę swojego syna. Widok jego zmęczonej twarzy, zmartwił ją. 

-Synku, co się stało? – zapytała zaniepokojona, wyłączając gaz i podchodząc do chłopaka, który górował nad nią wzrostem. Luke jednak, nic nie powiedział. Jedyne, na co było go stać to przytulenie się do ciała swojej matki i wybuchnięcie płaczem. 

To nie był codzienny widok. Zazwyczaj blondyn był zamknięty w sobie. Rzadko, kiedy rozmawiał z kimś szczerze. A ostatni raz, gdy jego matka widziała łzy na jego policzkach, było gdy w wieku 4 lat przewrócił się na rowerze, tłukąc sobie kolano.  

-Już. Sh.. Kochanie, wszystko dobrze. – starała się uspokoić syna, lecz niezbyt jej to wychodziło, ponieważ łzy po policzkach blondyna nie przestawały płynąć. 

-Nic nie będzie dobrze. – wychlipał, pociągając nosem i oddalając się od swojej matki. 

Kobieta złapała go za dłoń i zaprowadziła do salonu. Usiadła na kanapie, a chłopak położył się na niej, kładąc głowę na kolanach rodzicielki. Blondynka wplątała swoje palce w jego włosy i lekko masowała skórę głowy. 

-Co się stało? – zapytała łagodnie, chcąc poznać powód płaczu syna. 

-Mads… Madison… Ona… - najważniejsze słowa nie chciały przejść, przez jego gardło. Matka Hemmingsa wiedziała, o kogo chodzi, z racji tego, że wypytywał się jej, gdzie powinien zabrać na randkę dziewczynę. 

Nie naciskała na niego, wiedząc, że chłopak w końcu przełamie się i sam powie jej, o co chodzi. 

-Mamo… Ona jest chora… - blondynka nie za bardzo zrozumiała powód jego płaczu. Przecież z choroby można się wyleczyć. Więc, w czym problem?

-Synku, chorobę da się leczyć. – uśmiechnęła się łagodnie. 

Luke pokręcił przecząco głową. Matka nie zrozumiała, o jaką chorobę mu chodzi. 

-Białaczka. Ma białaczkę. – wytłumaczył cicho, wtulając się w pochwyconą przed chwilą poduszkę. Gdy słowa te wypłynęły z ust blondyna, ruchy Liz zamarły. Panującą ciszę przerwał kolejny szloch chłopaka. 

-Sh… Spokojnie. Już… Nie płacz kochanie.

-A-ale… ona umrze, ona… zostawi mnie. 

Hemmings podniósł się z kolan matki i usiadł obok. Popatrzył na nią swoimi zaczerwienionymi i wciąż szklącymi się od łez oczami. Widział na jej twarzy wymalowany smutek i oczywistą troskę, ponieważ wiedziała, że jej synowi naprawdę zależy na tej dziewczynie. 

-Mamo… Ja ją kocham. – wyszeptał, wpatrując się w podłogę. 

Słowa przez niego wypowiedziane, spowodowały, że po policzku blondynki popłynęła jedna samotna łza, jednak starła ją zanim chłopak mógłby ją zobaczyć. Jej syn w końcu się zakochał. W końcu znalazł osobę, z którą chciałby spędzić resztę życia. Jednak jak to bywa, zawsze są problemy. Na ich drodze również. Choroba dziewczyny wszystko przekreśla. Nawet nie wiedzą ile jeszcze czasu mogą razem spędzić. 

-Ja musze ją przeprosić. – powiedział, przerywając ciszę, która pomiędzy nimi zapanowała. 

-Co zrobiłeś? – zapytała poważnym głosem. 

Luke spuścił wzrok, nie chcąc widzieć twarzy swojej matki. Wiedział, że patrzy na niego teraz tym swoim karcącym wzrokiem. 

-Lucas’ie Robercie Hemmings! Co zrobiłeś? – uniosła głos. Mimo tego, że jeszcze chwile temu pocieszała go, nie miała problemów z tym, aby na niego nakrzyczeć. Jeżeli chciał ją przeprosić, musiał coś zrobić. Bez powodu się nie przeprasza. 

-Ja… Nie zareagowałem zbyt dobrze. – powiedział cicho. 

-Co masz na myśli?

-Uniosłem na nią głos, mówiąc niezbyt przyjemne rzeczy. – wytłumaczył. 

Spojrzał na swoją matkę, słysząc głośno wypuszczane przez nią powietrze. Kobieta bez słowa podniosła się ze swojego miejsca i ruszyła do kuchni. Po chwili wróciła do salonu, trzymając w dłoniach pieniądze. Stanęła przed Luke’iem i wyciągnęła do niego rękę z nimi. 

-Masz. Idź do kwiaciarni i kup jej najpiękniejszy bukiet, jaki będzie. Później masz do niej iść i ją przeprosić. Rozumiesz? 

Blondyn poderwał się z kanapy i wziął wręczane mu pieniądze. Wyszedł z domu, kierując się do najbliższej kwiaciarni. 



~*~



Godzinę później stał pod drzwiami znanego mu już domu. W dłoni trzymał wielki bukiet z czerwonych róż. Nie wiedział, co ma teraz zrobić. Nie wiedział, co ma jej powiedzieć. Jedno, głupie przepraszam było zbyt proste. Nie wyrażało tego wszystkiego. 

Z wahaniem uniósł wolną dłoń i zapukał kilka razy w drewno. Dłonie pociły mu się ze zdenerwowania. Miał zamiar właśnie odchodzić, gdy usłyszał brzdęk przekręcanego w drzwiach zamka. Po chwili ujrzał twarz mamy Madison. Kobieta patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami, nie wiedząc, z jakiego powodu chłopak miałby przychodzić do nich z wielkim bukietem róż. 

-Dzień dobry, jest może Madison? 



cześć! przepraszam za tak długą nieobecność, jednak sami rozumiecie. szkoła jest najważniejsza. nie mam pojęcia jak będą pojawiały się rozdziały. mam nadzieję, że cierpliwie będziecie czekać i nadal tu zaglądać. 
rozdział jest słaby, ale obecnie nie stać mnie na nic lepszego, za co bardzo przepraszam. mam nadzieję, że uda mi się w przerwie świątecznej coś wykminić i napiszę kilka rozdziałów. jednak nic nie obiecuję. 

bardzo mocno chciałabym was poprosić, żeby każdy kto przeczyta zostawił po sobie komentarz. chciałabym zobaczyć ile osób jeszcze to czyta. 

do zobaczenia :)
Hope. 

sobota, 18 października 2014

15. "Nie każda rozmowa kończy się dobrze."






Madison przez całą noc nie mogła zmrużyć oka. Na szyi czuła równomierny oddech, wtulonego w nią blondyna. Jej głowę zaprzątały myśli, które nie chciały dać jej spokoju. Zastanawiała się, co powinna zrobić. Wiedziała, że nie ma już dużo czasu, a przeciąganie wyznania prawdy, jeszcze bardziej wszystko pogarsza. 

Reakcja jej organizmu na brak leków, nigdy nie była tak poważna jak poprzedniego dnia. Właśnie to, dało jej do myślenia, że nie ma już czasu, na ciągłe siedzenie i patrzenie, jak prawie wszyscy są niczego nie świadomi. 

Delikatnie zrzuciła Luke’a ze swojego ciała i wyszła z namiotu. Stanęła bosymi stopami na mokrej trawie. Dookoła niej panowała idealna cisza, w której dało się słyszeć tylko śpiew budzących się powoli ptaków. Niewiele myśląc, ruszyła tą drogą, co wczoraj nad jezioro.



~*~



Hemmings przewrócił się z jednego boku na drugi. Na początku, nie zrobiło to na nim żadnej różnicy, jednak jeden szczegół mu nie pasował. Otworzył swoje zaspane oczy i rozejrzał po wnętrzu namiotu. Obok niego powinna spać Mads. Jednak nie było jej. Przerażony wyszedł ze środka, zakładając wcześniej buty. Okręcił się wokół własnej osi, szukając blond czupryny, jednak nigdzie nie mógł jej dostrzec. 

Zabrał koc, pod którym spał i ruszył w poszukiwania. Nie miał pojęcia gdzie jest. A co jeżeli się zgubiła? Co jeżeli wróciła w jakiś sposób do domu? Nie chciał nawet o tym myśleć. 

Wiedział, że Madison była tutaj pierwszy raz. Nie znała tego terenu. Była tylko raz nad jeziorem niedaleko. 

Jezioro. Tylko tam mogłaby pójść. Tylko tam znała drogę. 

Luke szybkim krokiem ruszył w stronę ścieżki tam prowadzącej. Nie zajęło mu to dużo czasu. Jego duże kroki pozwoliły na szybkie dotarcie. Z jego serca spadł kamień, gdy ujrzał drobną istotkę, siedzącą na pomoście i wpatrującą się we wschodzące słońce. 

Jej skulona postawa, pozwoliła mu myśleć, że jest jej zimno. W końcu to nie był zbyt ciepły poranek. Nim zdążył zorientować się, co robi, jego nogi niosły go już w kierunku Madison. Starał się iść najciszej jak potrafił, aby nie przestraszyć dziewczyny. 

Z każdym zbliżającym się krokiem, czuł dziwny niepokój. Sam nie mógł tego wytłumaczyć. Po prostu to uczucie zaczęło rodzić się w jego sercu i nie chciało odejść. Koc, który trzymał w dłoni, rozprostował i przygotował go, aby zarzucić na zmarznięte ramiona dziewczyny.



~*~



Gdy tylko miękki materiał, dotknął skóry Mads, raptownie się odwróciła. Nie sądziła, że ktoś jeszcze tu jest. Nie chciała, aby ktokolwiek widział ją w taki stanie. Pociągnęła zaczerwienionym z zimna nosem i spojrzała zaszklonymi oczami na blondyna, który wpatrywał się w nią z troską wyraźnie wymalowaną w spojrzeniu. Nic nie mogła poradzić, że ten widok, spowodował jeszcze więcej wątpliwości. Sama już nie potrafiła zdefiniować swoich emocji. 

Zagubiła się.

Luke usiadł obok niej i wpatrywał się w wyglądające zza drzew poranne słońce.  

Dzisiejszego dnia, Madison obiecała sobie, że powie mu o wszystkim. Nie będzie dłużej z tym zwlekała. Nie ma już na to czasu. Z jednej strony cieszyła się, że chłopak tutaj przyszedł. Mogli spokojnie porozmawiać, bez jakichkolwiek świadków. 

-Skąd wiedziałeś, że tu będę? – zapytała, rozpoczynając rozmowę. 

-Nie mogłaś pójść nigdzie indziej, tylko tu znałaś drogę. – popatrzył na nią kątem oka i lekko się uśmiechnął, jednak Blake nie odwzajemniła jego uśmiechu. Nie potrafiła. 

-Co się stało? – zapytał zmartwiony. W jej oczach, nie widział już tego radosnego blasku, jak każdego poprzedniego dnia. Na pierwszy rzut oka, można było się już zorientować, że coś nie gra. 

-Co sądzisz o śmierci? – zadała pytanie, które wprawiło go w osłupienie. Nie spodziewał się czegoś takiego. 

-Nie wiem. Nigdy się nad tym nie zastanawiałem, jednak w końcu każdego to czeka, prawda?

-Tak. – szepnęła ledwo słyszalnie. – Piękny wschód słońca. – powiedziała całkowicie zmieniając temat. 

Faktycznie, widok ten był zachwycający. Nad taflą wody unosiła się lekka mgła, przez którą przebijały się jaskrawe promienie słońca. Luke jednak, nie potrafił się skupić na tym obrazku. Jego głowę zaprzątało to głupie pytanie, które mu zadała. Dlaczego pytanie na temat śmierci? O co w tym wszystkim chodzi?

-Wiesz… Kiedyś słyszałam takie coś: "Gdyby nie było śmierci, życie nie wydawałoby nam się takie piękne." Wydaje mi się, że to prawda. W końcu, gdybyśmy się nie bali, że odejdziemy za jakiś czas, nie dostrzegalibyśmy tych wszystkich małych rzeczy. Nie widzielibyśmy tego piękna we wschodzącym słońcu, a poranny śpiew ptaków byłyby dla nas irytujący. 

Przerwała na chwilę, oczekując jakiejkolwiek reakcji chłopaka, jednak nic nie powiedział. Zasłuchany siedział i wpatrywał się w zamyśloną twarz blondynki, czekając aż dokończy swoją myśl.
-Śmierć uczy nas sztuki kochania. Gdyby jej nie było, całe życie bylibyśmy samotni, ponieważ nie spieszyłoby się nam szukać kogoś, kto będzie z nami na dobre i na złe. W sumie… to nie jest takie złe. Nie wiem, dlaczego każdy tak się jej boi. Moim zdaniem to piękne. Odchodzimy, ponieważ zrobiliśmy tutaj już wszystko, co byliśmy w stanie zrobić. – uśmiechnęła się smutno, wpatrując w promienie słońca, odbijające się od wody. 

Luke nie wiedział, co ma powiedzieć. Zaskoczyła go tym całkowicie. Nie miał pojęcia, co to wszystko miało znaczyć i szczerze bał się tego dowiedzieć. Bał się, że ta rozmowa ma jakieś drugie dno. Nieświadomy tego wszystkiego, mimo wszystko miał rację. 



Madison przez tą rozmowę, a właściwie monolog, ponieważ to tylko ona mówiła, starała się w jakiś sposób przygotować blondyna, na wiadomość, którą miała mu powiedzieć. Dziwne było to, że nie czuła żadnego strachu.  

-Luke. – wypowiedziała jego imię, skupiając na sobie jego całkowitą uwagę. Jasno niebieskie tęczówki uważnie wpatrywały się w jej twarz, jednak Mads nie mogła spojrzeć w oczy blondynowi. Cały czas starała się uciekać wzrokiem wszędzie, aby nie patrzeć na niego. Była pewna, że gdyby tylko na jedną króciutką chwilę spojrzała w jego oczy, stchórzyłaby i nic nie powiedziała. 

-Umieram. – powiedziała cicho, jednak wystarczająco, aby chłopak ją usłyszał. 

Jedno słowo. 

Siedem liter. 

Całkowita pustka w głowie. 

-Co? – wykrztusił.

Mads w końcu oderwała wzrok od swoich palców i spojrzała, w te zdezorientowane, należące do Luke’a. Teraz już nie było odwrotu. Należało powiedzieć resztę historii. 

-Jestem chora. Mam białaczkę. 

Mimo że Hemmings, nie był jakimś wybitnym uczniem, wiedział co to znaczy. Jednak nie mógł sobie wytłumaczyć tego, jak taka dziewczyna jak Madison może być chora. Przecież to Mads… Jego Mads. Radosna dziewczyna, ciesząca się życiem i chwilą. Beztroska, zawsze uśmiechnięta.

Dlaczego?

Wpatrywali się w swoje twarze. Wszystko inne straciło jakiekolwiek znaczenia. 

-Mam przeżuty do serca. Jest za późno na terapię. 

Zapanowała cisza. 

Luke dopiero teraz zdał sobie sprawę ze znaczenia tych wszystkich słów. Jego ciałem zawładnęła niewytłumaczalna złość. Podniósł się raptownie i stanął na prostych nogach. 

-Dlaczego mi o tym mówisz?! Dlaczego mówisz mi o tym dopiero teraz?! – zapytał z wyrzutem głośnym głosem, którego echo niosło się jeszcze przez jakiś czas.

Madison nic nie powiedziała. Nie była w stanie wykrztusić z siebie żadnego słowa. Powiedzenie prawdy było dla niej niezwykle ciężkie. A reakcja blondyna? Co tu dużo mówić. Zaskoczyła ją. Nigdy nie spodziewała się, że zareaguje w taki sposób. 

-Przez ten cały czas… Do kurwy! Dlaczego mi o tym nie powiedziałaś, gdy się poznaliśmy?! 

Mads nie wytrzymała. Wstała nieco niezdarnie i stanęła przed blondynem wyprostowana. 

-Myślisz, że każdemu, kogo poznam mówię, że umieram?! Myślisz, że dla mnie to jest do cholery łatwe?! Nie planowałam tego wszystkiego! Nigdy nie planowałam cię poznać, wchodzić w jakieś bliskie relacje z kimkolwiek! Więc nie obwiniaj mnie za to, że ci nie powiedziałam! Bo uwierz mi, to w cholerę ciężkie powiedzieć komuś, że nie dożyjesz 20 lat! – krzyknęła, nie martwiąc się, że ktoś inny mógłby to usłyszeć. Miała teraz wszystko w głębokim poważaniu. 

Luke nic już nie powiedział. Po prostu stał i wpatrywał się w blondynkę obojętnym wzrokiem. Nie było go stać na nic innego. 

Madison nic więcej nie powiedziała. Zrzuciła koc ze swoich ramion i ruszyła w drogę powrotną. Ani razu nie odwróciła się, sprawdzając reakcje Hemmingsa. Stała się tak samo obojętna jak on. 

Po kilku minutach, była już na polanie. Obok samochodu, którym przyjechali, stał znajomy pojazd, na widok którego na twarzy Mads pojawił się lekki uśmiech. Drzwi ze strony kierowcy otworzyły się, a ze środka wysiadł znajomy brunet. Blake biegiem ruszyła w stronę Chris’a który patrzył na nią smutnym spojrzeniem. Już po chwili zamknięta była w jego silnym uścisku. 

Właśnie ten gest sprawił, że obojętność odeszła. Pojawił się żal i smutek. Po jej policzkach zaczęły płynąć pierwsze łzy, których nie dało się powstrzymać. Dobrze zrobiła dzwoniąc rano do brata. Wiedziała, że nawet gdyby reakcja Luke’a byłaby inna, nie potrafiłaby przebywać z nim w tak małej przestrzeni jak samochód.



Ich chwilę, przerwała Alex, która właśnie wychodziła ze swojego namiotu. Zdezorientowana podeszła do nich. 

-Hej? – chciała się przywitać, ale zabrzmiało to bardziej jak pytanie. Rodzeństwo oderwało się od siebie i spojrzało na brunetkę. 

-Cześć. – przywitał się starszy Blake i posłał jej lekki uśmiech. 

Wzrok Wilde, zatrzymał się na zaczerwienionych oczach Madison i jeszcze mokrych od łez policzkach. 

-Powiedziałaś mu. – bardziej stwierdziła, niż zapytała Alex. Blondynka lekko pokiwała głową, potwierdzając przypuszczenia przyjaciółki. 

-Wracam już do domu. Zabiorę tylko swoje rzeczy. 

Brunetka ze zrozumieniem pokiwała głową i pożegnała się z przyjaciółką, wracając do swojego namiotu. Wiedziała, że to będzie dla niej ciężkie. Jednak nie miała pojęcia jak bardzo. 

Po kilku minutach była już gotowa. Wszystkie swoje rzeczy podała bratu, który zaniósł je do samochodu. Powoli dochodziła już 8. Chciała jak najszybciej opuścić to miejsce. Nie miała odwagi rozmawiać teraz z pozostałymi, jednak najbardziej obawiała się powrotu bondyna. 

Nie mogła go zobaczyć. 

Nie teraz. 

Potrzebowała chwili dla siebie. 

Musiała ochłonąć i odpocząć.


Madison wsiadła do samochodu, w którym czekał już na nią brat. Zapięła pasy i spojrzała na Chris’a, który lekko się do niej uśmiechał. Wiedział, że będzie to dla niej ciężkie, jednak cieszył się, że zdecydowała powiedzieć o wszystkim blondynowi. Nie mogła go dłużej okłamywać. 

-Wszystko będzie dobrze. – próbował pocieszyć siostrę, jednak miało to słaby wynik. 

-Nic nie będzie dobrze. – uśmiechnęła się smutno, wpatrując w zmieniający się za oknem krajobraz.

-To już koniec. Koniec wszystkiego. 


________________________________________

hej! na samym początku chciałabym was przeprosić, za to jak zjebałam ten rozdział. serio. jest okropny. nadal zastanawiam się, czy dobrze robię dodając go. no ale jak to mówią: YOLO :D

bardzo, bardzo mocno chciałabym wam podziękować za wszystkie komentarze! widzicie, jednak potraficie komentować :) mam nadzieję, że i tym razem mnie nie zawiedziecie. 

muszę się wam pochwalić! hehe 
dostałam 3 z biologi! a u mojej nauczycielki 3 to jak 5, więc jestem z siebie naprawdę dumna. 
dobra. więcej nie przeciągam. 



ZAPOMNIAŁABYM!
USUNĘŁA MI SIĘ LISTA INFORMOWANYCH, WIĘC JEŻELI KTOŚ CHCE BYĆ INFORMOWANY NIECH ZOSTAWI SWÓJ USER W KOMENTARZU! 

FAJNIE BY BYŁO GDYBYŚCIE COŚ POPISALI NA #LullabyFF
 
pamiętajcie o komentowaniu.
do następnego xx


________________________________________

Chciałabym was zaprosić na nowe fanfiction. 
W sam raz na jesienne wieczory :)
 Znajdziecie je na wattpadzie


mam nadzieję, że wam się spodoba!