sobota, 22 listopada 2014

16. "Spieprzyłem, prawda?"



 notka na dole






Luke wpatrywał się tępo w miejsce, gdzie zniknęła Madison. Nie był w stanie tego wszystkiego zrozumieć. Tak bardzo chciał, aby wszystkie jej słowa były po prostu głupim żartem. Ale w życiu nie zawsze otrzymujemy to, czego chcemy, prawda? Usiadł znów na twardych deskach i wpatrywał się w swoje palce. Z każdą chwilą coraz bardziej żałował swojej reakcji. To wszystko nie tak miało wyglądać. To wszystko, miało być inaczej…

Blondyn sam nie wiedział, ile siedział w takiej pozycji. W pewnym momencie, w jego umyśle pojawiła się myśl, że nie może tego wszystkiego tak zostawić. To nie będzie koniec. 

Podniósł się szybko na równe nogi i biegiem ruszył w kierunku polany. Po kilku krótkich minutach znalazł się pośród namiotów. Podbiegł do tego, który zamieszkiwany był przez niego i Mads. Wszedł do środka, będąc przekonanym, że właśnie tam znajduje się blondynka. 

Jak wielkie było jego zaskoczenie, gdy nie znalazł tam ani jej, ani rzeczy do niej należących. Wszystkie nadzieje, które jeszcze przed chwilą go wypełniały, uleciały w czasie jednej sekundy. Nie było jej. Zrezygnowany wyszedł ze środka, rozglądając się dookoła. Zobaczył Alex siedzącą na jednym z kamieni, znajdujących się w miejscu gdzie ostatnio palone było ognisko. 

Podszedł do niej i usiadł obok. 

-Spieprzyłem, prawda? – zapytał chowając twarz w dłonie. 

-Po całości. – odpowiedziała cicho Alex. 
 
-Wyjechała? 

-Chris po nią przyjechał. 

Pomiędzy nastolatkami zapanowała głucha cisza. Nie wiedzieli, co powiedzieć. Luke żałował wszystkich swoich dzisiejszych słów skierowanych do Madison. Wiedział, że gdyby tylko mógł cofnąć czas, nigdy by tak nie powiedział. Jednak emocje, które zawładnęły w tamtym momencie jego ciałem… 

Nie potrafił inaczej. 

A Alex?

Alex widziała cierpienie swojej przyjaciółki jak odjeżdżała. Wyraz jej twarzy wystarczył, aby przez resztę dnia się o nią martwić. Na dodatek, czuła, że jej stan zdrowia pogarsza się. A to zdecydowanie nie wróżyło nic dobrego. 

-Dlaczego mi nie powiedziała? Dlaczego nikt mnie o tym nie uświadomił? – zadał głuche pytania, prawdę mówiąc, nie oczekując odpowiedzi. 

Jednak otrzymał ją. 

Alex popatrzyła swoimi zielonymi oczami na zmęczoną twarz Luke’a. 

-Naprawdę jesteś taki ślepy? Nie powiedziała ci, bo nie chciała cię skrzywdzić. Przeprowadziła się tutaj, żeby móc w spokoju odejść. Wolała teraz pożegnać swoich znajomych w Nowym Jorku, niż na pogrzebie. Przyjeżdżając tutaj, jedyne, czego pragnę to odejść w spokoju. Ale oczywiście musiałeś pojawić się ty… - westchnęła. 

-Nie planowała wchodzić w żadne bliższe znajomości. Nie miała w planach zakochania się w tobie… - dokończyła cicho, wpatrując się w dal, aby uniknąć przenikliwego wzroku blondyna.

-Ale… Ona… Mnie? – wyjąkał nieskładnie, zaskoczony ostatnim zdaniem wypowiedzianym przez brunetkę. 

-Naprawdę jesteś taki ślepy?! – podniosła głos. –Boże święty. Dlaczego wszyscy dookoła widzą to, że się kochacie, tylko nie wy sami? Co jest nie tak z tym światem. 

Luke nic więcej nie powiedział. 

Jednak słowa, które Alex skierowała w jego stronę, zdecydowanie dały mu do myślenia. Chłopak poderwał się ze swojego miejsca i spojrzał na zdezorientowaną dziewczynę. 

-Zbieraj się. Musimy wracać. - po tych słowach pobiegł do rozłożonych namiotów, budząc pozostałych obozowiczów. 

Dwie godziny później, wszystko było spakowane i posprzątane, a nastolatkowie siedzieli w samochodzie, czekając aż Michael w końcu ruszy. 



~*~



Luke całą drogę, w milczeniu wpatrywał się w zmieniający krajobraz za oknem. Nie mógł zrozumieć, jak mógł być tak głupi i nie przyznać się do swoich własnych uczuć. Przecież to wiadome, że ją kochał. Te wszystkie czułe gesty względem niej, chorobliwa zazdrość na imprezie… W końcu znalazł powód tego wszystkiego. 

Podróż strasznie mu się dłużyła, a głośne rozmowy i śmiech przyjaciół mu w niczym nie pomagały. Zastanawiał się, jak można śmiać się, podczas gdy ich przyjaciółka umiera? Jednak pozostali nadal żyli w niewiedzy. Nie mieli o niczym pojęcia. 

W końcu w połowie drogi, puste miejsce obok blondyna zostało zajęte przez Calum’a, który od dłuższego czasu przyglądał się przyjacielowi. 

-Dowiedziałeś się? – bardziej stwierdził niż zapytał. 

Hemmings słysząc to, popatrzył na niego szeroko otwartymi oczyma. Wiedział… Nic mu nie powiedział…

-Wiedziałeś o tym?! Dlaczego mi do jasnej cholery nie powiedziałeś? – uniósł się. 

-Uspokój się Hemmings. – warkną brunet. - Obiecałem, że nie powiem. Pozostali nadal nie wiedzą, więc dobrze by było, gdybyś w końcu zamknął swoją głupią mordę. 

-Ale… - blondyn chciał coś dodać, jednak Cal mu przerwał.

-Jesteś kompletnym debilem. Jak mogłeś tak zareagować?! Myślisz, że brakuje jej problemów? Powinieneś okazać jej wsparcie, a nie jej nawrzucać! Czasami naprawdę zastanawiam się, czy posiadasz coś takiego jak mózg. 

Luke nic już nie powiedział. W milczeniu wpatrywał się w swoje palce, które w tamtym momencie wydawały mu się najbardziej interesująca rzeczą na świecie. 




Reszta drogi minęła w całkowitym milczeniu. Samochód zatrzymał się na podjeździe pod domem blondyna. Chłopak wysiadł i pożegnał się z przyjaciółmi. Zabrał swój bagaż i krętym chodnikiem skierował się do drzwi wejściowych. 

Szarpną za klamkę, uchylając białe drewno i wchodząc do środka. Rzucił torbę w korytarzu i zdjął buty. Nie miał siły. Szczerze… Chyba dopiero teraz dotarły do niego wydarzenia i słowa z dzisiejszego poranka. 

-Jest tu ktoś?! – krzyknął, kierując się w głąb domu. 

-W kuchni! – usłyszał łagodny głos swojej mamy.


W pomieszczeni zastał starszą blondynkę stojącą przy kuchni i mieszającą coś w garnku. Kobieta odwróciła się w stronę swojego syna. Widok jego zmęczonej twarzy, zmartwił ją. 

-Synku, co się stało? – zapytała zaniepokojona, wyłączając gaz i podchodząc do chłopaka, który górował nad nią wzrostem. Luke jednak, nic nie powiedział. Jedyne, na co było go stać to przytulenie się do ciała swojej matki i wybuchnięcie płaczem. 

To nie był codzienny widok. Zazwyczaj blondyn był zamknięty w sobie. Rzadko, kiedy rozmawiał z kimś szczerze. A ostatni raz, gdy jego matka widziała łzy na jego policzkach, było gdy w wieku 4 lat przewrócił się na rowerze, tłukąc sobie kolano.  

-Już. Sh.. Kochanie, wszystko dobrze. – starała się uspokoić syna, lecz niezbyt jej to wychodziło, ponieważ łzy po policzkach blondyna nie przestawały płynąć. 

-Nic nie będzie dobrze. – wychlipał, pociągając nosem i oddalając się od swojej matki. 

Kobieta złapała go za dłoń i zaprowadziła do salonu. Usiadła na kanapie, a chłopak położył się na niej, kładąc głowę na kolanach rodzicielki. Blondynka wplątała swoje palce w jego włosy i lekko masowała skórę głowy. 

-Co się stało? – zapytała łagodnie, chcąc poznać powód płaczu syna. 

-Mads… Madison… Ona… - najważniejsze słowa nie chciały przejść, przez jego gardło. Matka Hemmingsa wiedziała, o kogo chodzi, z racji tego, że wypytywał się jej, gdzie powinien zabrać na randkę dziewczynę. 

Nie naciskała na niego, wiedząc, że chłopak w końcu przełamie się i sam powie jej, o co chodzi. 

-Mamo… Ona jest chora… - blondynka nie za bardzo zrozumiała powód jego płaczu. Przecież z choroby można się wyleczyć. Więc, w czym problem?

-Synku, chorobę da się leczyć. – uśmiechnęła się łagodnie. 

Luke pokręcił przecząco głową. Matka nie zrozumiała, o jaką chorobę mu chodzi. 

-Białaczka. Ma białaczkę. – wytłumaczył cicho, wtulając się w pochwyconą przed chwilą poduszkę. Gdy słowa te wypłynęły z ust blondyna, ruchy Liz zamarły. Panującą ciszę przerwał kolejny szloch chłopaka. 

-Sh… Spokojnie. Już… Nie płacz kochanie.

-A-ale… ona umrze, ona… zostawi mnie. 

Hemmings podniósł się z kolan matki i usiadł obok. Popatrzył na nią swoimi zaczerwienionymi i wciąż szklącymi się od łez oczami. Widział na jej twarzy wymalowany smutek i oczywistą troskę, ponieważ wiedziała, że jej synowi naprawdę zależy na tej dziewczynie. 

-Mamo… Ja ją kocham. – wyszeptał, wpatrując się w podłogę. 

Słowa przez niego wypowiedziane, spowodowały, że po policzku blondynki popłynęła jedna samotna łza, jednak starła ją zanim chłopak mógłby ją zobaczyć. Jej syn w końcu się zakochał. W końcu znalazł osobę, z którą chciałby spędzić resztę życia. Jednak jak to bywa, zawsze są problemy. Na ich drodze również. Choroba dziewczyny wszystko przekreśla. Nawet nie wiedzą ile jeszcze czasu mogą razem spędzić. 

-Ja musze ją przeprosić. – powiedział, przerywając ciszę, która pomiędzy nimi zapanowała. 

-Co zrobiłeś? – zapytała poważnym głosem. 

Luke spuścił wzrok, nie chcąc widzieć twarzy swojej matki. Wiedział, że patrzy na niego teraz tym swoim karcącym wzrokiem. 

-Lucas’ie Robercie Hemmings! Co zrobiłeś? – uniosła głos. Mimo tego, że jeszcze chwile temu pocieszała go, nie miała problemów z tym, aby na niego nakrzyczeć. Jeżeli chciał ją przeprosić, musiał coś zrobić. Bez powodu się nie przeprasza. 

-Ja… Nie zareagowałem zbyt dobrze. – powiedział cicho. 

-Co masz na myśli?

-Uniosłem na nią głos, mówiąc niezbyt przyjemne rzeczy. – wytłumaczył. 

Spojrzał na swoją matkę, słysząc głośno wypuszczane przez nią powietrze. Kobieta bez słowa podniosła się ze swojego miejsca i ruszyła do kuchni. Po chwili wróciła do salonu, trzymając w dłoniach pieniądze. Stanęła przed Luke’iem i wyciągnęła do niego rękę z nimi. 

-Masz. Idź do kwiaciarni i kup jej najpiękniejszy bukiet, jaki będzie. Później masz do niej iść i ją przeprosić. Rozumiesz? 

Blondyn poderwał się z kanapy i wziął wręczane mu pieniądze. Wyszedł z domu, kierując się do najbliższej kwiaciarni. 



~*~



Godzinę później stał pod drzwiami znanego mu już domu. W dłoni trzymał wielki bukiet z czerwonych róż. Nie wiedział, co ma teraz zrobić. Nie wiedział, co ma jej powiedzieć. Jedno, głupie przepraszam było zbyt proste. Nie wyrażało tego wszystkiego. 

Z wahaniem uniósł wolną dłoń i zapukał kilka razy w drewno. Dłonie pociły mu się ze zdenerwowania. Miał zamiar właśnie odchodzić, gdy usłyszał brzdęk przekręcanego w drzwiach zamka. Po chwili ujrzał twarz mamy Madison. Kobieta patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami, nie wiedząc, z jakiego powodu chłopak miałby przychodzić do nich z wielkim bukietem róż. 

-Dzień dobry, jest może Madison? 



cześć! przepraszam za tak długą nieobecność, jednak sami rozumiecie. szkoła jest najważniejsza. nie mam pojęcia jak będą pojawiały się rozdziały. mam nadzieję, że cierpliwie będziecie czekać i nadal tu zaglądać. 
rozdział jest słaby, ale obecnie nie stać mnie na nic lepszego, za co bardzo przepraszam. mam nadzieję, że uda mi się w przerwie świątecznej coś wykminić i napiszę kilka rozdziałów. jednak nic nie obiecuję. 

bardzo mocno chciałabym was poprosić, żeby każdy kto przeczyta zostawił po sobie komentarz. chciałabym zobaczyć ile osób jeszcze to czyta. 

do zobaczenia :)
Hope.